Walencja kusiła nas od dawna, niestety nie była to najtańsza destynacja, więc jakoś tak odkładaliśmy ten wyjazd z roku na rok. W końcu chwyciliśmy byka za rogi i postanowiliśmy powitać nowy rok właśnie na tym słonecznym kawałku hiszpańskiego wybrzeża. W decyzji pomogły nam tanie linie, które wypuściły bilety w bardzo przyzwoitej cenie, nie mogliśmy więc nie skorzystać.
Czekał nas równiuteńki tydzień słonecznych atrakcji, który postanowiliśmy wycisnąć jak cytrynkę. Co prawda w grudniu dni krótkie, ale w tak pięknym mieście i wieczorami można liczyć na bajeczne widoki.
A co można zobaczyć w Walencji w 7 dni? Wszystko opowiemy w tym wpisie
Spis treści
- 1 Czego się spodziewać zimą w Walencji?
- 2 Walencja – co warto zobaczyć
- 2.1 Miasto Sztuki, Ciudad de las Artes y las Ciencias
- 2.2 Jardin del Turia, czyli ogród na dnie rzeki
- 2.3 Muzeum Jedwabiu
- 2.4 Lonja de la Seda, czyli Giełda Jedwabiu
- 2.5 Kaplica Sykstyńska w Hiszpanii?
- 2.6 Katedra (Seu), czyli Na tropie Świętego Graala
- 2.7 Kolorowy Dworzec Estacion del Norte
- 2.8 El Marcado Central czyli lokalny targ
- 2.9 Palacio del Marqués de Dos Aguas
- 2.10 Palau del Marqués de Campo
- 3 Co i gdzie zjeść w Walencji
- 4 Okolice Walencji
- 5 Walencja na rowerze
- 6 Corrida
Czego się spodziewać zimą w Walencji?
Piękna, słoneczna pogoda, 15, 18 a nawet 20 stopni…W ciągu dnia pogoda jest idealna na zwiedzanie, wycieczki rowerowe, trekking, spacery. Możesz poleniuchować na plaży, a te w Walencji są fantastyczne, szerokie i piaszczyste. Piękne nadmorskie promenady skąpane w słońcu, którego u nas w tym okresie jak na lekarstwo.
Czy cieplej, czy chłodniej, Hiszpanie się nie poddają. W ciągu dnia wszyscy wygrzewają się w słońcu, popijając aqua de valencia, piwo czy cokolwiek im smakuje. Wieczorami stoliki pod gołym niebem nadal są zajęte! Wystarczy ogrzewacz, dobre towarzystwo i coś do picia. Życie towarzyskie toczy się pełną parą!
Ale to tylko jedna strona medalu, trzeba też zdawać sobie sprawę z tej drugiej. W ciągu dnia jest cieplutko, ale poranki są zimne. Kurtka, czapka, a nawet rękawiczki mogą się przydać. Wieczory są chłodne, chociaż nie tak, jak poranki. Najlepiej ubierać się na na cebulkę. Mieszkania w Walencji są niedogrzane, a okna nieszczelne. Jeśli jesteś zmarzluchem, zwróć uwagę, jak jest ogrzewane miejsce, w którym zamieszkasz.
Walencja – co warto zobaczyć
Miasto Sztuki, Ciudad de las Artes y las Ciencias
Miejsce niesamowite i jedyne w swoim rodzaju. O każdej porze dnia, w coraz to innym świetle, zawsze czaruje. Nie mogliśmy się napatrzeć! To od odwiedzenia tego kompleksu zaczęliśmy naszą przygodę z Walencją.
Ciudad de las Artes y las Ciencias to kompleks rozrywkowy i kulturalny, budowany przez blisko 15 lat. Otwarty w całości w 2005 roku. Jest położony na końcu malowniczego parku Turia, tuż przed dawnym ujściem rzeki do morza. Budowa kompleksu kosztowała około 1 miliard euro, przez co stała się jednym z najdroższych projektów architektonicznych w Hiszpanii.
Ciudad de las Artes y las Ciencias nocą
Na tej ogromnej przestrzeni (350 000 m²) znajdziecie kilka niesamowitych budynków, zaprojektowanych przez Santiago Calatravę oraz Félixa Candela. L’Oceanogràfic to największe oceanarium w Europie, przypomina kształtem muszlę morską. Hemisférico (kino IMAX) natomiast ma formę otwartego oka. Museu de les Ciències Príncipe Felipe (muzeum nauki) ma zielony dach z ogrodem. Do tego Palau de les Arts Reina Sofía (opera) oraz Torres de Valencia (mosty).
Niesamowity futurystyczny design, z dużą ilością szkła, nawiązuje do tematyki morskiej. Najlepiej zrozumieliśmy to wieczorem, kiedy pięknie oświetlone obiekty odbijały się w wodzie i tworzyły obrazy np. ryb.
Na pewno było to dla nas najciekawsze miejsce, nie mogliśmy się tylko zdecydować, w którym świetle czaruje najbardziej, dziennym czy wieczornym. W dodatku załapaliśmy się na coś w rodzaju Jarmarku świątecznego…
Jardin del Turia, czyli ogród na dnie rzeki
Wyobraźcie sobie, że Wisła tak często zalewa np. Toruń czy Kraków, że władze postanawiają rzekę przesunąć poza miasto. Mieszkańcy żyją bezpiecznie, a po rzece pozostaje w centrum miasta ogromne koryto, poprzecinane tu i ówdzie mostami….
Wydaje się, że jest to całkowita abstrakcja, a jednak to rzeczywistość. Taka sytuacja miała miejsce w hiszpańskiej Walencji, a jej bohaterką była rzeka Turia. Tak często wylewała, niszcząc miasto, że po kolejnej wielkiej powodzi w 1957 roku władze postanowiły przenieść jej koryto 3 km poza miasto i uwolnić mieszkańców od kolejnego zalania. Po wydarzenia z końca 2024 roku wiemy już, że to rozwiązanie Walencji niestety do końca nie uchroniło…
Początkowo w miejscu rzeki miała powstać arteria komunikacyjna, mieszkańcy woleli jednak park. W tamtych czasach General Franco nieszczególnie przejmował się potrzebami obywateli, ale niedługo po jego śmierci park jednak powstał. W 1986 roku oddano do użytku ok 10 km oazę zieleni w samym centrum miasta.
Co znajdziecie w Parku?
Jest tu wszystko, czego do relaksu potrzeba. Boiska, siłownie, ścieżki rowerowe, place zabaw, zbiorniki wodne, a wszystko bardzo zielone, z mnóstwem drzew, palm, drzew pomarańczowych. Idealne miejsce, żeby odpocząć od letnich upałów i spędzić fajnie czas zimą. A zima w Walencji zachęca do przebywania na zewnątrz, można biegać po parku w krótkich gatkach 🙂
Park na jednym końcu bardziej dziki, zaprasza do ZOO, na drugim końcu zachwyca Miastem Przyszłości, ogromnym, nowoczesnym kompleksem Ciudad de las Artes y las Ciencias. Co kawałek przecinają go piękne mosty, łączące w przeszłości brzegi Turii.
O każdej porze dnia park tętni życiem, biegacze, rowerzyści, spacerowicze. Ludzie odpoczywający na trawie (niesamowite, ale wolno „deptać trawniki”…). Jedyne, czego mi brakowało to toalety. W całym parku namierzyłam jedną, a i lokalsi też potwierdzili te braki… W sumie niechęć władz Walencji do publicznych toalet jakoś rzuciła mi się w Walencji w oczy 🙂
Park jest równie niesamowity, jak historia jego powstania! Aż trudno sobie wyobrazić, że spacerujemy dnem ogromnej rzeki!
Muzeum Jedwabiu
Każdy z nas zna ten niezwykle delikatny i drogi materiał. Wiecie może, jakie ma właściwości? Latem chłodzi, zimą grzeje, jest hypoalergiczny, doskonale wchłania wodę. Do tego niesamowicie wytrzymały i rozciągliwy. A jak powstaje ten naturalny, drogi i piękny materiał? W wielkim trudzie…
Możecie się tego dowiedzieć zwiedzając niewielkie, ale bardzo atrakcyjne muzeum jedwabiu w Walencji. Zobaczycie tutaj stare filmy, pokazujące cały proces „jedwabnego” biznesu, XVIII krosna, na których powstawały jedwabne tkaniny, ale też produkt finalny czyli zabytkowe ciuszki, pończochy, suknie… Zobaczycie też na żywo, jak z kokonu jedwabnika wyciąga się cieniusieńkie nici, z których powstają te delikatne tkaniny.
Jedwabnika we własnej osobie może koniecznie oglądać nie musicie. Te larwy motyla szczególnie urodziwe nie są, jak to larwy.. Przez większość swojego życia objadają się liśćmi morwy, ewentualnie dębu. Jak już się odpowiednio najedzą, zaczynają wytwarzać kokon i to właśnie z niego, na kolejnym etapie, wyciąga się delikatne, ledwo widoczne jedwabne nici. Wyobraźcie sobie, że z jednego kokonu można uzyskać ok. 1.5 km takiej niteczki!
Między XV i XVIII wiekiem Walencja jedwabiem stała i to dzięki niemy zbudowała swoje bogactwo. Nie można więc pominąć miejsca, które nas wprowadzi w ten jedwabny świat.
Koszt biletu to 7 euro/osobę. Jeśli wcześniej odwiedziliście Kościół Św. Mikołaja (Walencjańską Kaplicę Sykstyńską) bilet otrzymacie gratis. Niestety w muzeum nie wolno robić zdjęć, jeśli więc jesteście ciekawi, o co dokładniej chodzi z tym jedwabiem, musicie wybrać się osobiście. I chociaż muzeum wielkie nie jest, naprawdę warto do niego wpaść.
Jeśli macie zbędną gotówkę, znajdziecie tutaj też sklepik, w którym możecie sobie kupić jakąś jedwabną pamiątkę. Kiedy już zobaczycie, jak jedwab powstaje, z pewnością wykażecie się większą wyrozumiałością, patrząc na ceny.
Lonja de la Seda, czyli Giełda Jedwabiu
W sercu starego miasta można zwiedzić niesamowity XV-wieczny budynek Giełdy Jedwabiu (Lonja de la Seda), wpisany na Listę UNESCO.
Przez prawie 400 lat Walencja była związana z jedwabiem, który mocno przyczynił się do jej bogactwa. To jak tu żałować pieniędzy na reprezentacyjny, handlowy budynek? Nie pożałowano, ten ewidentny symbol mieszczańskiego bogactwa zachwyca, aż trudno się nadziwić, że bilety za bezcen i nawet w dniu darmowego wejścia tłumów nie ma.
Giełda z zewnątrz prezentuje się okazale, ale to wnętrze zachwyca najbardziej. Na początek wchodzimy do atrium z fontanną i drzewkami pomarańczowymi. Wokół mury zwieńczone serią dziwnych maszkaronów, szkoda, że nie sposób przyjrzeć się im z bliska, zbyt wysoko się ukryły…
Na parterze przepadamy w ogromnej Sali Kolumnowej, z potężnymi ośmioma spiralnymi kolumnami. To tutaj finalizowano transakcje handlowe. Szerokimi schodami wychodzimy na wyższą kondygnację, do Konsulatu Morza. Na schodach natykamy się na rodzinę Włochów. Dorosłym nie chciało się podejść na górę, wysłali więc na rekonesans latorośle… Grupka nastolatków wróciła z informacją „nic tam nie ma”… Hmm, rodzice trochę na tej opinii stracili 🙂
Jakimś cudem wszyscy, którzy jednak do tej sali dotarli, wydawali ten sam dźwięk zachwytu! Niesamowicie zdobiony sufit, arcydzieło sztuki średniowiecznej i do tego posadzka 3D! Takie skromne NIC… Nie wiem, co spodziewały się dzieciaki zobaczyć na górze, skoro TO ich rozczarowało …
Muzeum zwiedzicie z audioprzewodnikiem, wstęp to tylko 2 euro! Dodatkowo w niedzielę i święta wstęp wolny! Nie przegapcie tego miejsca, to jedna z piękniejszych atrakcji Walencji!
Kaplica Sykstyńska w Hiszpanii?
Czy to możliwe? Czy można w Walencji zwiedzić Kaplicę Sykstyńską? Tak głosi reklama Kościoła Św. Mikołaja i chociaż kościół robi wrażenie, to chyba jednak to porównanie jest trochę przesadzone… Nawet jeśli tak jest, nie przegapcie tego miejsca, bo jest niesamowite! Znajdziecie go w centrum Starego Miasta, z wejściem nieco przypominającym wejście do klubu… Pełna nazwa to Iglesia de San Nicolás de Bari y San Pedro Mártir .
Ten XVI kościół faktycznie zachwyca. Barokowe wnętrze ocieka złotem, ale największe wrażenie robią freski. Pokrywają cały sufit, kopuły, ściany… To ok. 2000 m2 barokowych malunków. Do tego kolorowe witraże i nieco upiorne figurki cherubinków. Znajduje się tutaj obraz Matki Boskiej z Góry Karmel, uważany za cudowny i związany z licznymi uzdrowieniami i łaskami.
Wstęp jest dość drogi, 11 euro/osoba dorosła, ale w cenie dostaniecie też bilet do muzeum jedwabiu, co nieco rekompensuje ten koszt.
Katedra (Seu), czyli Na tropie Świętego Graala
Szukał go Indiana Jones i Tom Hanks, a wystarczyło tylko zajrzeć do Katedry w Walencji… Wieść głosi, że to właśnie w walencjańskiej Katedrze znajduje się oryginalny Święty Graal. Jak większość przybywających do Walencji turystów pobiegliśmy natychmiast to sprawdzić.
Gotycka Katedra, która powstała na ruinach meczetu, prezentuje się imponująco, kolejka z rana niewielka, pozostaje kupić bilet i zobaczyć, co kryje w środku. Charakterystyczna wieża katedry, znana jako Miguelete (El Micalet), ma 51 metrów wysokości i jest jednym z symboli Walencji, a z jej szczytu możecie podziwiać wspaniały widok na miasto,
Audioprzewodnik prowadzi nas od punktu do punktu. Trzy przystanki przyciągają jednak najbardziej. Na początek ołtarz główny, bogato złocony, z pięknym sklepieniem. Ale nie ta część ołtarza najbardziej przyciąga wzrok. Powyżej niego wznosi się wnętrze kopuły, wieńczącej jedną z wież, wykończonej alabastrem. Wpadające przez nią światło zachwyca, od zadzierania głowy aż kręci się w głowie… To chyba najpiękniejsza część Katedry.
Nie da się pominąć dość upiornego miejsca, czyli gabloty z obciętą ręką Świętego Walentego, patrona Walencji, którego to po przybyciu do Walencji w IV wieku mieli torturować Rzymianie. Mnie osobiście tego typu relikwie przyprawiają o niesmaczny dreszczyk, ale jeśli ktoś chciałby zobaczyć, znajdziecie tę rękę tuż za ołtarzem.
Święty Graal
No i w końcu zbliżamy się do punktu, dla którego trafia tutaj większość turystów: Święty Graal. Dorobił się własnej kaplicy, gotyckiej, wykończonej alabastrem, z pięknym gwieździstym sklepieniem. Sam kielich znajduje się tak wysoko, że nie sposób do dokładnie obejrzeć, trzeba uwierzyć na słowo. Badania naukowe potwierdzają, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta alabastrowa czarka, udekorowana złotem, to właśnie Święty Graal. W III wieku miał on dotrzeć do Hiszpanii i w XV wieku, na polecenie króla Alfonsa V Aragońskiego, trafił właśnie do Walencji. Czy naprawdę jest to TEN Święty Kielich? Kto wie? Nawet jeśli nie, to i tak do Katedry warto zajrzeć.
W ramach biletu (9 euro/osoba) otrzymacie audioprzewodnik i dodatkowo możliwość zwiedzenia niewielkiego muzeum. Wstęp na wieżę to dodatkowo koszt 2,5 euro
Więcej o Katerze poczytacie tutaj: museocatedralvalencia.com
Kolorowy Dworzec Estacion del Norte
Czy piękne wnętrza można zobaczyć tylko i w pałacach i muzeach? Nasz sprawdzony sposób na ciekawe, użytkowe budynki to odwiedzanie dworców kolejowych i ratuszy. W wielu przypadkach to ciekawe doświadczenie i do tego bezpłatne 🙂
W Walencji warto wpaść na dworzec centralny, Estacion del Norte, modernistyczny budynek z początku XX wieku. Z zewnątrz ciekawy, ale to wnętrze robi wrażenie. Witraże, elementy kute, ale przede wszystkim piękne, kolorowe kafle, tzw. „trencadi”. Nawiązują do wiejskich produktów, np. pomarańczy. W dawnej kawiarni, teraz to sala na prawo od wejścia, traficie na scenki rodzajowe i lokalne krajobrazy, pola ryżowe, chaty czy nawet walencjańską Katedrę.
Nic dziwnego, że w 1961 roku obiekt został uznany za narodowy pomnik historii i sztuki. W czasie budowy aktualnego dworca pociągi przejeżdżały na wylot przez jego fasadę? To dopiero musiał być widok!
El Marcado Central czyli lokalny targ
Czy to Mercado czy Mercato, gdzie byśmy nie pojechali jest to punkt obowiązkowy. Każde miasto ma swój większy czy mniejszy targ, a my lubimy takie przybytki. Wiadomo… jedzenie!
Ale też zwykle są to piękne, zabytkowe obiekty i taki właśnie jest Mercado Central w Walencji. Ogromny, secesyjny budynek, otwarty w 1928 roku, jest jednym z największych w Europie. Zbudowany z żelaznych kolumn przypominających Wieżę Eiffla, płytek i witraży, piękny tak w środku, jak i na zewnątrz!
Palacio del Marqués de Dos Aguas
Ten budynek warto odwiedzić dla samej jego urody. Mieści się tutaj Narodowe Muzeum Ceramiki, które oczywiście warto zobaczyć, ale według nas najbardziej atrakcyjny jest sam pałac. Już z zewnątrz robi wrażenie i nie sposób go przeoczyć.
Dom markizów Dos Aguas był uważany w Walencji za wzór bogactwa i widać to już z zewnątrz. Bogate zdobienia wyróżniają go na pierwszy rzut oka i nie sposób przejść obok obojętnie. Jest położony w samym centrum, wiec jeśli postanowicie przejść od Katedry do Ratusza, znajdziecie go w połowie drogi. Zobaczycie narożny, imponujący barokowy budynek, bogato zdobiony, z alabastrową centralną fasadą, która robi ogromne wrażenie. Nad nią umieszczono sporą figurę Matki Boskiej.
W pałacu mieści się Narodowe Muzeum Ceramiki, gdzie można obejrzeć zbiory od czasów rzymskich do współczesnych. Poza ceramiką znajdziecie też inne ekspozycje, przede wszystkim jednak warto odwiedzić to miejsce dla pięknych wnętrz i niepowtarzalnej architektury.
Wchodząc do środka, już na wstępie zobaczycie ogromną złoconą karocę. Samo przejście klatką schodowa na wyższe piętra zachwyca. Posadzki, sufity, złocenia… pałac naprawdę robi wrażenie. Jeśli nie jesteście miłośnikami ceramiki, nie dajcie się zniechęcić nazwie muzeum, wpadnijcie tutaj zobaczyć całą resztę. Nie będziecie żałować!
Bilet wstępu 3 euro
Palau del Marqués de Campo
Chcieliśmy zobaczyć ładne, pałacowe wnętrza, a tu niespodzianka! Wystawa sztuki współczesnej i klasycznej w pięknym otoczeniu. Do tego w centrum Starego Miasta.
Nie znamy się szczególnie na sztuce współczesnej, ale musze przyznać, że obejrzeliśmy wystawę z przyjemnością. To co najbardziej nas zachwyciło to wnętrza. Dla nich samych warto tutaj zajrzeć. Uwierzycie, że było prawie bezludnie? Nie do wiary!
W tej chwili widzę informację na stronie, ze koszt biletu to 2 euro, wstęp wolny w niedziele i święta.
Co i gdzie zjeść w Walencji
Z jakich przysmaków słynie Walencja i gdzie warto ich skosztować?
1. Agua de Valencia – koktajl z Cavy i soku pomarańczowego. Najlepiej skosztujcie go w klimatycznej kawiarni Cafe de las Horas. To przyjemne, ciepłe wnętrze i przystępne ceny. Trochę baroku, czerwone kurtyny, amorki. Gwar rozmów, swobodna atmosfera, nic dziwnego, że zawsze jest tutaj ruch. Oczywiście są też stoliki na zewnątrz.
Wokół mnóstwo świeżych pomarańczy, które personel co i rusz wybiera na sok… Świeży sok do koktajlu, który jest flagowym produktem tego miejsca, Agua de Valencia. Dzbanuszek dla 2 osób 12 euro. W innych miejscach też smakuje nieźle, ale w tym miejscu jest wyjątkowy!
2. Churros w Santa Catalina. To miejsce, gdzie podają najlepsze, według nas, churrosy. Wypijecie tu również horchatę, nieco dziwny napój, specjalność Walencji. To takie specyficzne mleko roślinne, które latem musi doskonale gasić pragnienie. Wrażenie robi sam lokal, spory, bogato ozdobiony płytkami azulejos. Znajdziecie go w samym centrum, przy Placa S. Catalina w Horchateria Santa Catalina
3. Cafe bombon serwują wszędzie … Ja stałam się jej wielkim fanem. To mocna kawa z bardzo słodkim, skondensowanym mlekiem. O dziwo, smakuje fantastycznie!
4. Paella. Każdy z Was zna to sztandarowe hiszpańskie danie i pewno większość ją lubi. A wiecie, że pochodzi właśnie z Walencji? Ta prawdziwa paella valenciana jest z królikiem i kurczakiem. Wersja z owocami morza, nasza ulubiona, to jedna z wielu wariacji. A gdzie zjeść najlepszą? Wszyscy w Walencji mówią jednogłośnie: w miejscowości El Palmar!
5. Arroz negro czyli czarna paella. Ryż barwiony atramentem kałamarnicy. Wygląda może dziwnie, ale smakuje doskonale! Doskonały również podają wśród poł ryżowych nad jeziorem Albufera, czyli w El Palmar.
Okolice Walencji
Albufera, El Palmar
Albufera to największe hiszpańskie jezioro, zaledwie 20 km od Walencji. Jeśli lubicie naturę, ciszę, obserwację ptaków, zapiszcie to miejsce na Waszej liście! W zasadzie nie jest to jezioro, tylko słodkowodna laguna, oddzielona od morza pasem lądu. Cały obszar to Park Naturalny, obfitujący w podmokłe tereny, pola ryżowe i wiele gatunków ptaków, również flamingów.
Kolory Albufery
O wschodzie i zachodzie słońca jezioro oferuje prawdziwy spektakl, pełen kolorów. Można obserwować go z brzegu, ale najlepiej wypłynąć na jezioro. Rejs łodzią, najlepiej w porze złotej godziny, to niesamowite przeżycie. Nam trafił się bonus, okazało się że akurat na naszą łódkę nie było więcej chętnych, płynęliśmy więc w kompletnej ciszy, podziwiając niesamowite widoki. To, co robi słońce nad wodami Albufery, kończąc codzienną wędrówkę, jest nie do opisania. Bajeczne kolory, poruszające się tajemniczo szuwary, ptaki, które kończą codzienną krzątaninę… Natura w najlepszej odsłonie!
Firm oferujących takie wycieczki w miejscowości El Palmar znajdziecie kilka, ceny bardzo podobne, 10 euro/osoba.
Raczej unikajcie ostatniego rejsu, na zachód słońca, chyba że macie własny środek transportu. Autobusy, wracające do Walencji o tej porze, są zapchane do granic możliwości. Może się okazać, że nie uda się Wam wsiąść. Złota godzina jest równie piękna, a szanse na miejsce w autobusie znacznie większe.
El Palmar to też kulinarne El Dorado, Mekka wielbicieli dobrego jedzenia, paelli w szczególności. To tutaj narodziło się to kultowe hiszpańskie danie, i nic dziwnego. Wszak El Palmar jest otoczone przez pola ryżowe. Znajdziecie tutaj niezliczoną liczbę knajpek z pysznym, lokalnymi daniami w rozsądnej cenie. My dwukrotnie wybraliśmy Restaurant El Palmar, gdzie za ok. 40 euro/ 2 osoby zjecie same pyszności. Przystawki, paella, deser, kawa, butelka wina. Obsługa i klimat- bezcenne!
Do El Palmar dotrzecie z Walencji komunikacją miejską w ok. 40 minut (linia 24), albo jak my, na rowerach! To fantastyczny pomysł na wycieczkę wzdłuż wybrzeża
Walencja na rowerze
Jeśli lubicie pokręcić na rowerze, Walencja Was zachwyci. To idealne miejsce! Rowery wypożyczycie na każdym kroku. Koszt za cały dzień to 7-10 euro. Samo miasto jest przystosowane dla rowerzystów jak mało które. Możecie bezpiecznie objechać wszystkie dalsze punkty, pokręcić się po parku Turia (to ok. 10 km w jedną stronę), czy pojechać na plażę.
Piękna ścieżką prowadzi też w dalsze okolice, wzdłuż morza, nad jezioro Albufera. Nie polecamy zwiedzać rowerem ścisłego centrum, jest dość tłoczno. My dwukrotnie korzystaliśmy wypożyczalni Ruzafa Bike Rent, za 7 euro macie rower na cały dzień.
Do Port Saplaya przez La Malva-Rosa i Platja de la Patacona
Jak już się okazało, że jazda rowerem po Walencji to czysta przyjemność, postanowiliśmy zaplanować jeszcze jedną wycieczkę w okolicy. Z centrum miasta, wzdłuż nadmorskiej promenady, pojechaliśmy na wschód, do Port Saplaya.Miasteczko na zdjęciach jawi się jako kolorowa oaza, trasa wyglądała równie przyjemnie, w dodatku to tylko około 10 km.
Z Miasta Sztuki przebiliśmy się do El Cabanyal, które samo w sobie już jest urocze i kolorowe. Nadmorskie domki, szeroka promenada, pod ręka plaża… Jeśli nie wpadniecie tutaj na rowerze, koniecznie zaplanujcie spacer (dotrzecie tutaj komunikacją miejską), naprawdę jest sympatycznie.
Pojechaliśmy dalej wzdłuż promenady, przez Malva-Rosa, aż do Alboraya. Tutaj znajdziecie kolejną uliczkę pełną kolorowych domów i przyjemnych knajpek. Wybraliśmy się na tę wycieczkę 1 stycznia i niestety okazało się, że wszystkie lokale były pełniutkie! Niestety nie udało nam się tutaj zatrzymać na przekąskę, pojechaliśmy więc dalej, do naszego celu.
Port Saplaya
Port Saplaya okazał się kompleksem, wyglądającym dość turystycznie, zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażaliśmy. Krótki rekonesans i zasiedliśmy mało widokowej, ale za to bardzo smacznej knajpce. Wytypowaliśmy ją na podstawie stosunku turystów do lokalsów i to był bardzo dobry wybór. Lokalne, smaczne jedzenie, umiarkowane ceny, brakowało tylko widoku na morze, ale przecież nie można mieć wszystkiego 🙂 Po obiedzie pojechaliśmy jeszcze na plażę, cudownie urządzić sobie poobiednią sjestę w Nowy Rok, brodząc po całkiem przyjemnym morzu i wygrzewając się w słoneczku…
Wróciliśmy tą sama drogą odstawić rowery, kiedy już zaczynało robić się chłodno. Taki urok zimy w Walencji… Po cieplutkim dniu nadchodzi chłodny wieczór i wtedy rowerowa przygoda nie jest już aż tak atrakcyjna. Ale wystarczy, cały dzień leniwego kręcenia się po mieście i wzdłuż morza można uznać za atrakcyjne rozpoczęcie roku.
Cała trasa, wraz z porannym objechaniem centrum miasta, zajęła nam około 6 godzin, w sumie przejechaliśmy 46 km. Jeśli pojedziecie tylko wybrzeżem do Port Saplaya, będzie to ok. 20 km w 2 strony.
Szlak prowadzi bezpiecznie, dedykowaną ścieżką lub bocznymi ulicami. Przewyższeń brak za to pięknych widoków nazbieracie do woli.
Ślad do trasy znajdziecie TUTAJ
Z Walencji do El Palmar, nad jezioro Albufera
Bardzo chcieliśmy zobaczyć też to drugie oblicze Walencji, okolice rezerwatu Albufera. Tutaj znajdziecie spokój, piękne, dzikie nadmorskie wydmy, a na końcu wycieczki pola ryżowe i jezioro, pełne ptactwa.Naszym celem było El Palmar , odległego od Walencji niecałe 20 km. Tutaj zamierzaliśmy skosztować najlepszej paelli i wrócić tą samą trasą.
Mijamy Miasto Sztuki, jeszcze trochę manewrowania po części przemysłowej i wyjeżdżamy na prostą. Teraz już pozostaje nam cieszyć się widokową trasą, prowadząca po doskonale przygotowanej ścieżce rowerowej. Na wyciągnięcie ręki mamy morze i niesamowite wydmy, pomimo grudnia słoneczko przyświeca przyjemnie… Nie spieszymy się, chłoniemy widoki, witaminę D i cieszymy się ciszą. W każdej chwili można zrobić przerwę nad morzem, a plaże tutaj są przepiękne. Szerokie, piaszczyste i puste…. Podobno nawet w sezonie jest tutaj relatywnie spokojnie.
Trasa nie jest wymagająca, przewyższeń praktycznie brak. Wypożyczyliśmy rowery miejskie, ale to opcja w zupełności wystarczająca na te warunki.
Dojeżdżamy w końcu do celu wycieczki, czyli stolicy paelli. El Palmar to przecież najlepsze miejsce na skosztowanie tego hiszpańskiego specjału. Objechaliśmy miejscowość, wytypowaliśmy miejsce na rejs po jeziorze i zrobiliśmy przystanek na jedzonko. Było pyszne i tak bogato okraszone winem, że trzeba było zrobić dłuższy postój na miejscu 🙂 Popatrzyliśmy na ptaki i niezliczona ilość pół ryżowych i ruszyliśmy w drogę powrotna ta sama trasą.
Cała wycieczka to nieco ponad 40 km, zajęła nam ok. 5 godzin, głównie ze względu na przerwy rekreacyjne. Jeśli macie czas, lubicie popedałować blisko natury, w ciszy i na pustych ścieżkach, nie omijajcie tej atrakcji!
Ślad do trasy znajdziecie TUTAJ
Corrida
Wydarzenie, które nieodłącznie kojarzy się z Hiszpanią. Wydaje się jednak, że poza jej granicami trudno znaleźć zrozumienie dla tej „atrakcji”. O dziwo nie odbywa się ona tylko w Hiszpanii, ale też np. w Prowansji, Portugalii czy Ameryce łacińskiej. W niektórych miejscach nie kończy się jednak śmiercią byka, jest bardziej cyrkowym przedstawieniem. Co nie zmienia faktu, że jest to zabawa kosztem zwierzęcia..
Be względu jednak na to, co sadzą o corridzie jej przeciwnicy, łączy się z Hiszpanią jak makaron z Włochami, a matadorzy są bohaterami, uwielbianymi prze tłum.
W Muzeum Ceramiki, znajdującym się w Palacio del Marqués de Dos Aguas, trafiliśmy na wystawę starych zdjęć, związanych z corridą, dała nam ona do myślenia, jak ważnym była wydarzeniem i jakimi bohaterami byli matadorzy i torreadorzy. Zaskoczyło nas bardzo, że matadorami były także kobiety!
Rasa byka hodowanego dla celów corridy to toro bravo, mogą one ważyć nawet pół tony! Charakteryzują się szczególną walecznością, nie poddają się w obliczu niebezpieczeństwa, tylko przystępują do ataku. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że do czasu walki spędzają one życie dość luksusowo, na rozległych pastwiskach, ciesząc się wolnością, nie jak pozostałe bydło, przemysłowo tuczone w ciasnych klatkach. Po zakończonej walce mięso byka trafia do restauracji i na stoły smakoszy, którzy twierdzą, że dzięki adrenalinie, staje się ono wyjątkowo smaczne. Największym rarytasem jest ogon byka.
Poza wszystkim innym, dziwne jest to, że walczący z bykiem „bohaterowie” to raczej drobni mężczyźni, nie przywodzący na myśl typowego bojownika. Do tego dość zabawnie ubrani.
Dla mnie czerpanie radości z tak krwawego przedstawienia jest jednak zupełnie niezrozumiałe. Odbieram to jako dość barbarzyńską zabawę i oglądać z pewnością bym jej nie chciała. Wolałabym pooglądać te piękne zwierzęta biegające po pastwiskach, chociaż i te skończyłyby docelowo na talerzu… Może do tego trzeba się urodzić w Hiszpanii?
Z ciekawostek, Katalonia zerwała z tą krwawą tradycją, zabraniając w 2012 roku organizowania walk byków.