Pod żadnym pozorem nie planujcie wakacji w Austrii! Pojedziecie raz i przepadniecie na lata! Nasz pomysł na urlop, na dobry początek, to Dolna Austria, czyli region położony najbliżej granicy. Był to nasz pierwszy urlop w tym alpejskim kraju, i wyszło niestety jak zwykle. Zamiast zobaczyć, nacieszyć oko i nogi i zacząć planować wycieczki w kolejne zakątki świata, powstała długa lista miejsc, w które koniecznie musimy czym prędzej wrócić.
Jak tam jest pięknie, ile możliwości aktywnego wypoczynku do wyboru, nie sposób wyliczyć! To jednak nadal mało populatny pomysł na urlop, i to tuż za rogiem.
Spis treści
Dolna Austria – trekking.
Najciekawszym kawałkiem Dolnej Austrii na trekking jest obszar Parku Ötscher Tormäuer. Nie wieje tutaj nudą. Macie do wyboru wąwozy z turkusowymi potokami, piękne wodospady czy górskie szczyty. Jednym słowem, dla każdego coś dobrego. Pomysł na urlop nieoczywisty, ale bardzo trafiony.
Wąwóz Ötschergraben
Pierwszy kontakt z tymi cudami natury mieliśmy w wąwozie Ötschergraben. To jedna z trzech atrakcji Dolnej Austrii, którą bez wstydu polecamy. Nazywany Wielkim Kanionem Austrii, niesamowity wąwóz rozciągający się wzdłuż potoku Otscher Bach.
My wjechaliśmy tutaj, można powiedzieć, z przytupem, prosto z trasy. Jeśli jedziecie z południowej Polski, to po jakichś 4-5 godzinach jazdy samochodem możecie już ochoczo tuptać wzdłuż turkusowego potoku.
Wystartowaliśmy z Wienerbruck, gdzie w Ötscher Basis można kupić bilety wstępu do parku (5 euro/osoba) i zaparkować samochód (5 euro/dzień). Tutaj można też odpocząć i zjeść. To bardzo ładny, nowoczesny kompleks, w którym powitała nas bardzo miła dziewczyna i dokładnie wyjaśniła, jak możemy zorganizować dzień.
Łagodna ścieżka prowadzi prosto do Ötscherhias, budki oferującej nagrodę za wytrwały marsz (kiełbaski, serki, piwo, kawa, co tylko potrzebne do naładowania baterii). Trasa nie jest trudna, choć prowadzi także po wąskich pomostach. Ja, z moim lękiem wysokości, nie miałam jednak żadnego problemu, może to też zasługa otoczenia. Wysokie skały, niesamowicie turkusowa woda i wodospady towarzyszą nam cały czas, nie myślcie więc, że przemkniecie tędy szybko. Widoki was będą skutecznie spowalniały.
Po przerwie regeneracyjnej w Ötscherhias można pójść dalej w kierunku dwóch kolejnych wodospadów, a nawet dalej, aż na szczyt Ötschera. My ograniczyliśmy się do tej krótszej trasy, od widoków i tak dostaliśmy zawrotów głowy. Z Otscherhias można podejść kawałek do kolejki Mariazellbahn, która zawiezie was z powrotem na parking w Wienerbruck (bilet 2,5 euro/osoba).
Cała trasa to ok. 8,5 km, poza niewielkim odcinkiem na początku trasy i później z Ötscherhias w kierunku kolejki, jest praktycznie płaska.
Link do rozkładu jazdy kolejki
Informacje o Parku
Szczyt Ötscher
Pogoda czasami nam sprzyja bardziej, a czasami mniej. Często to nie pogoda, ale właściwie prognozy psują nam plany. Można mieć świetny pomysł na urlop, który pogoda wywróci do góry nogami.
Tak było z wycieczką na szczyt Ötscher. Pierwszego dnia prognozy były fatalne, postanowiliśmy przeczekać i pokręcić się po dolinach. Jak już byliśmy wystarczająco daleko, pogoda pokonała prognozy, wyszło piękne słońce, a szczyt Ötscher szyderczo się do nas uśmiechał z daleka. Za późno…
Ostatniego dnia prognozy nadal były marne, zapowiadano burze, nawet niebo sugerowało, że tym razem to może być prawda. Zdecydowaliśmy się wykorzystać względnie pogodny poranek i odwiedzić Ötscher na leniucha.
Z miejscowości Lockenhof można dojechać do schroniska Ötscherschutzhaus (1418 m n.p.m) kolejką linową (20,50 euro/osoba, wyjazd trwa ok. 15 minut). Podejście ze schroniska na szczyt zajmuje około godziny, pomyśleliśmy, że jeśli pogoda dopisze, pójdziemy dalej, jeśli nie, mówi się trudno.
Widoczność była taka, że równie dobrze mogliśmy znajdować się na beskidzkiej Magurce. Chmura, która zaczepiła się na tej wysokości spowijała dokładnie wszystko dookoła. Podeszliśmy jeszcze kawałek do Huttenkogel (1527 m n.p.m), skąd rozpościera się fantastyczny widok. Prawdopodobnie. .. Jak opadnie chmuro-mgła… My niestety zobaczyliśmy tylko „mleko”… Przytuliliśmy się do misia, który jest symbolem Naturpark Ötscher Tormäuer i zdecydowaliśmy się na powrót.
Pochodzić nie pochodziliśmy, ale przynamniej kawę z pysznym ciachem w alpejskim schronisku zaliczyliśmy. Ötscherschutzhaus to bardzo przytulne miejsce, warto się tutaj zatrzymać, szczególnie po udanej wędrówce… My nie mieliśmy szczęścia, chmury gęstniały, nici z trekkingowych planów, nie pozostało nam nic innego jak wracać.
Wodospad Trefflingfall
Jeśli zachwyciły nas wodospady w kanionie Otschergraben, to była to zupełna pestka w porównaniu z tym, co czeka na Was w kanionie rzeki Trefflingbach. W miejscowości Puchenstuben zjeżdżamy w dół, trasą panoramiczną, do Sulzbichl. Na końcu drogi znajdziecie sympatyczny Gasthaus, gdzie warto coś zjeść, trochę sił wam się za chwilę przyda. Kawałek dalej płatny parking i zakup biletów do parku (w barze – 4 euro/ osoba dorosła) i już można zaczynać trekking.
Sielski spacerek wzdłuż rzeki Treffling pozwala nieco zregenerować siły po zjedzeniu ogromnego sznycla, zrelaksować się i wpaść w lekkie rozleniwienie…
Aż tu nagle dochodzi do nas intensywny szum wody, przeradzający się w huk imponującego wodospadu. Docieramy do jego szczytu, widok wywołuje uśmiech na twarzy, no nie ma co, jest pięknie… Schodki w dół, metalowy mostek z widokiem, hoho!.. z dołu wygląda jeszcze lepiej…
Ale zaraz , zaraz, z jakiego dołu? Spoglądamy w druga stronę i okazuje się, że jesteśmy na wierzchołku wodospadu, a przygoda dopiero się zaczyna! Niezliczona ilość schodków wiedzie nas z jednego poziomu na drugi, coraz niżej. Kolejny mostek, z którego widać ogrom tego, co wcześniej z zachwytem oglądaliśmy z góry. I kolejny poziom… Pojawia się myśl, że zaraz trzeba będzie pokonać te schodki w przeciwnym kierunku, ale co tam, widok robi na nas takie wrażenie, że nie odpuszczamy, drepczemy dalej. W powietrzu drobinki wody przyjemnie orzeźwiają, huk wody zagłusza słowa, ale tych i tak brak! Co za widoki!
Niestety nadchodzą czarne chmury, za rogiem czai się zapowiadana od rana burza, odpuszczamy dalszy trekking wzdłuż rzeki Erlauf. A szkoda… zapowiadało się tak dobrze! Wiadomo, że tu wrócimy po więcej. Okazało się bowiem, że Dolna Austria ma do zaoferowania dożo więcej, niż sądziliśmy.
Trefflingfall jest najwyższym wodospadem w Austrii, spada na głębokość 120 m do rzeki Erlauf. Ma 280 metrów długości i wije się raz w prawo, raz w lewo malowniczymi uskokami.
Trasa z Sulzbichl do dna wodospadu i z powrotem to około 6 km, ale nie dajcie się zwieść niewielkiej długości trasy. Duża cześć trasy to strome zejście po schodkach, tak że w dwie strony da się we znaki łydkom. Nadal tłumów brak, kilku uśmiechniętych turystów na trasie, akurat w sam raz:)
Wodospad naprawdę wart zobaczenia, żal nam tylko, ze nie udało się pójść dalej. Dalsza cześć trasy zapowiadała się naprawdę atrakcyjnie, już pojawiła się na naszej liście „trzeba tu wrócić”. Ten nieszablonowy dla nas pomysł na urlop musi mieć ciąg dalszy!
CIEKAWE MIASTECZKA
Melk – Opactwo Benedyktynów
Góry, wąwozy, rowery, zachody słońca… To wszystko Dolna Austria oferuje w dużych dawkach. A czy jest coś, co ma do zaoferowania na niepogodę? Coś dla wielbicieli zabytków, architektury, historii?
Ma, i to więcej niż sądzicie. W zasadzie każde miasteczko, nawet jeśli się tego w ogóle nie spodziewaliśmy, było naszpikowane zabytkami. I to nie byle jakimi, średniowiecze na każdym rogu, od niechcenia, na placu zabaw czy w bocznej uliczce. Ale są też miejsca oczywiste, bardzo znane, które zobaczyć wręcz należy. Na tej liście było Melk, niewielkie, ale jakże atrakcyjne miasteczko, leżące zaledwie 80 km na zachód od Wiednia. To tutaj, nad Dunajem, ponad 1000 lat temu powstało Opactwo Benedyktynów.
Średniowieczny klasztor rozbudowano w XVIII wieku w stylu barokowym i od tej pory ocieka bogactwem. Cały obiekt jest piękne zdobiony marmurem, złotem, stiukami i freskami, jednym słowem biedy nie widać;) To tutaj możecie zobaczyć niesamowitą, podobno najsłynniejszą bibliotekę w Europie. Niestety fotografowanie wewnątrz całego obiektu jest zabronione, więc będziecie musieli pofatygować się sami, żeby zobaczyć te wszystkie cuda.
To, co możecie zobaczyć na naszych zdjęciach, to zaledwie namiastka. Ale i widok z dziedzińca na Dunaj, same zabudowania, a przede wszystkim ogrody, pokazują bez dwóch zdań, że Opactwo w Melk zobaczyć trzeba.
Pamiętajcie, żeby w żadnym wypadku nie przegapić ogrodów. Warto tam odpocząć, pospacerować czy przysiąść na kawie w domku letnim. Jakie tam zobaczycie malowidła! Tutaj fotografować możecie do woli:) Jeśli wybierzecie się w lecie, ogród będzie tonął w różach. Co za romantyczne, uspakajające miejsce!
Samo miasteczko też warto zobaczyć, wąskie uliczki, kolorowe, zdobione kamienice i bułeczki serowe, których smak będę pamiętać jeszcze długo…
Jeśli zdecydujecie się zwiedzić klasztor, parking dla was jest bezpłatny. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 13 euro i obejmuje muzeum i otaczające go ogrody.
Jeśli będziecie akurat przejazdem rowerami, bo skusiła was trasa wzdłuż Dunaju, też się nie przejmujcie. Obiekt jest przygotowany. Znajdziecie tutaj specjalny parking dla rowerów, a sakwy czy inne bagaże, za jedyne 1 euro, możecie zamknąć w odpowiedniej skrytce.
Scheibbs
Zdarza Wam się pojechać w jakieś miejsce bez żadnych większych oczekiwań, niejako przy okazji, a w rezultacie okazuje się ono całkiem atrakcyjne?
Takim miłym zaskoczeniem był dla nas niewielkie Scheibbs. Miała to być tylko baza wypadowa na trasy rowerowe i do Parku Otscher-Tormauer. Nie zapowiadało się jakoś szczególnie interesująco.
Pierwszego wieczora wybraliśmy się na spacer i co zobaczyliśmy? Malownicze miasteczko nad rzeką Erlauf pełne niezwykłych zabytków. Pozostałości średniowiecznych murów i baszt tak ot, wkomponowanych w plac zabaw czy parking. XVI-wieczne kamienice z elewacjami sgraffiti, ratusz, kościół. Do tego stalowe mosty przerzucone nad całkiem sporą rzeką. Dlaczego nikt się tym nigdzie nie chwali?
Co prawda każdy ciekawy budynek jest opatrzony gustowną tabliczką informacyjną, ale kto ją przeczyta, skoro ludzie nie wiedzą o istnieniu Scheibbs? No, ja się też wiele nie naczytałam, niestety wszystkie informacje tylko po niemiecku.
I pomyśleć, że w średniowieczu mieszkali tutaj Słowianie i nazywali miejsca w swoim języku…
W Scheibbs zresztą nie tylko turystów, ale i miejscowych zbyt wielu nie widać. Miasteczko niesamowicie ciche, prawie uśpione, wiele życia tutaj nie napotkacie. Ale pooglądać sobie swobodnie wszystkie te cudeńka jak najbardziej możecie.
Mariazell
To miasteczko zapowiadało się całkiem nieźle. Do tutejszego Sanktuarium pielgrzymują rzesze wiernych. Faktycznie kościół bogaty, złoty barok wylewa się z każdej ambony i ołtarza. Wokół spory plac i całkiem spory wybór gastronomii w pięknych, kolorowych kamieniczkach.
Kolejne kolorowe domki w bocznych ulicach i niesamowity widok na góry… Nas jednak nie zachwyciła atmosfera. Pod kościołem sporo straganów z dobrem wszelakim, a to różaniec, a to magnesik, a może zestaw pluszaków.. Turystów sporo, po odwiedzeniu sanktuarium trzeba się wszak posilić, knajpki pękały w szwach. Z ciekawostek, miastem partnerskim Mariazell jest Częstochowa.
Za to widoki, jakie oferuje miasteczko to poezja. Tutaj góry już jakby wyższe, nie na darmo jest to duże centrum sportów zimowych. Na granicy Parku Otcher, praktycznie u bram miasteczka, traficie nad jezioro Erlaufsee, niewielkie, ale o niesamowitej turkusowej barwie.
Z pewnością jest to dobra baza wypadowa na tę część Dolnej Austrii, jeśli ktoś z Was planuje głównie górskie trekkingi, wydaje się ono doskonałą lokalizacją.
Lunz am See
Lunz to był nasz pierwszy typ na bazę wypadową. Równie blisko gór, jak i szlaków rowerowych, nad pięknym, górskim jeziorem, nie za duże, nie za małe. Jako, że noclegi w tej okolicy do przesadnie tanich nie należą, skusiliśmy się w końcu na inna lokalizację, w odległym o ok. 25 km miasteczku Scheibbs. Do Lunz am See i tak oczywiście dotarliśmy, było naszym punktem startu do trasy rowerowej wzdłuż rzeki Ybbs.
Trafiliśmy tutaj dokładnie w dniu Bożego Ciała, które w tej alpejskiej okolicy obchodzone jest bardzo regionalnie. W Lunz natrafiliśmy na pierwszą tego dnia procesję. Wszyscy w regionalnych strojach, orkiestry dęte, a jakże, kolorowo i bardzo alpejsko. Podczas tej wycieczki kilka procesji jeszcze napotkaliśmy, ale ta pierwsza zrobiła na nas największe wrażenie.
Samo miasteczko po przejściu procesji stało się dość ciche i senne, centrum życia przeniosło się do gasthausów i nad jezioro.
No i mamy to, jezioro właśnie… O poranku, kiedy mieszkańcy albo spali, albo przygotowywali się do procesji, było to chyba najbardziej relaksujące miejsce w okolicy. Cisza i spokój, wokół góry odbijające się w szmaragdowej wodzie… Żal było odjeżdżać.
Jeśli, tak jak my, planujecie atrakcje mieszane, trochę górskich wędrówek i trochę pedałowania, Lunz am See to całkiem fajna miejscówka na bazę wypadową. Jeśli wasz pomysł na urlop jest inny i wolicie spędzić więcej czasu w rytmie slow, to też jest to całkiem fajna lokalizacja.
Tulln
Przyznaję, że trafiliśmy do Tulln zupełnie przypadkowo. Szukaliśmy miejsca nad Dunajem, gdzie w drodze powrotnej moglibyśmy się zatrzymać na krótką rowerową przejażdżkę wzdłuż Dunaju.
Okazało się, że to idealne zakończenie austriackiego weekendu. Co prawda ołowiane chmury uroku nie dodawały, ale miasteczko obroniło się samo. Nie na darmo nazywają je Miastem Ogrodem. Ileż tutaj tego kolorowego kwiecia! Bulwary nad Dunajem w ten czerwcowy weekend przyciągnęły mnie jak pszczołę, aż żal było wsiadać na rower i jechać dalej.
Ale ponieważ męska część ekipy zachwytu roślinkami nie podziela, w końcu trzeba było porzucić park i zobaczyć coś więcej. Musze przyznać, że to bardzo sympatyczne miejsce, i to tylko ok. 30 km od Wiednia. Przygotowane doskonale pod rowerzystów, do tego bezmiar alejek spacerowych, atrakcji dla dzieci, gastronomii najróżniejszej! W końcu sam Dunaj, parki i ogrody. Jednym słowem jest co robić.
Okazuje się, że to jedno z najstarszych miast Austrii, pochodzi jeszcze z czasów rzymskich. To również w Tulln Jan III Sobieski zjednoczył siły z oddziałami z Saksonii, Bawarii i Badenii w bitwie pod Wiedniem przeciwko armii Imperium Osmańskiego.
Współcześnie Tulln marzyło o zostaniu stolicą Dolnej Austrii, przegrało jednak z pobliskim Sankt Pölten. A szkoda, Sankt Pölten nie odwiedziłam, a Tulln wjechało na moją listę miejskich piękności.
ROWER
Austria kojarzy się głównie z białym szaleństwem lub górskimi wędrówkami w towarzystwie uśmiechniętych krówek. A tu niespodzianka, nie brakuje tutaj fantastycznych tras rowerowych! Oczywiście pięknie przygotowanych, opisanych, z dobrą infrastrukturą. I co najważniejsze dla nas, w ogóle niezatłoczonych! Jeśli lubicie turystycznie zwiedzać świat z pozycji siodełka, szukacie pomysłów na fajne, malownicze wycieczki z górami w tle, poczytajcie wpis o rowerowych atrakcjach Dolnej Austrii